Emigracja do Włoch i to jak było u nas.
Tekst tego artykułu pochodzi z lutego 2022 roku. W ramach przenoszenia na ten blog treści publikowanych w różnych miejscach w internecie.
Z Polski wyjechaliśmy w 2015 roku, a kiedy zacząłem pisać ten materiał był 2 maja 2020, to święto ponad 20 milionów Polaków mieszkających za granicą, tzw Polonii, oraz święto flagi w Polsce. To też coroczna majówka celebrowana przez Polaków jak świat długi i szeroki. Czas kiedy dociera też do mnie, cała ta nasza emigracja i przez jakie etapy przechodzimy.

Emigracja właśnie i co to dla nas znaczy?
Wciąż wiele osób uważa, że ludzie żyjący na emigracji, poza swoim krajem, czasowo lub na stałe, mają łatwiej.
Ile razy słyszałem, że mamy lepiej, więcej możliwości.
Nie chcę tutaj wchodzić z argumentami czy jest łatwiej czy trudniej, bo każda sytuacja wygląda totalnie inaczej. Każdy, kto wyjechał za granicę w pewien sposób zaczyna nowe życie.
Wiem na pewno jedno i nie tylko z własnego doświadczenia.
Mało kto decyduje się na taki krok z powodu zamiłowania do jakiegoś kraju czy chęci w nim zamieszkania. Zdecydowana większość osób żyjących poza swoim krajem zdecydowała się na takie zmiany z konkretnych, często trudnych powodów. A kraj, często to przypadek lub możliwość „zaczepienia” się u rodziny, znajomych w tych pierwszych miesiącach, latach.

Emigracja, jak właściwie było to u nas?
Przyznaję, że dla mnie decyzja o wyjeździe z Polski, była jedną z najtrudniejszych w życiu.
A czas i pierwsze miesiące we Włoszech – na stałe, były u mnie chyba najgorszym okresem jaki pamiętam. Psychologia ma nawet takie pojęcie jak „depresja emigracyjna” i mam wrażenie, że dopada ona bardzo dużo ludzi. Powodów jest bardzo dużo, u nas jednym z nich był ten oczywiście finansowy.
Dla nas ratunkiem całej sytuacji, która nawarstwiała się u nas od wielu lat w Polsce – był właśnie wyjazd. I pomimo tego, że miałem świadomość, że nie będzie to łatwy okres w nowym kraju i trudno ocenić jak się skończy.
To jako „głowa rodziny” nie miałem już innego wyjścia.
Zdecydowaliśmy się „sprzedać” wszystko w kraju i ruszyć w nowy świat. W naszej opinii był to najlepszy moment. Zosia wtedy miała niewiele ponad rok. Czyli mieliśmy czas by „odnaleźć” się w nowym świecie by wysłać ją później do przedszkola.
Nasze etapy emigracji
W samej emigracji specjaliści od psychologii rozróżniają nawet wiele etapów. Od depresji i prób samobójczych, po przesadne zachwycenia się nowym krajem, regionem i ludźmi, otoczeniem.
Nam do tego ostatniego etapu dużo brakowało, ale te pierwsze już przeszliśmy. Oczywiście jak widzicie wszyscy żyjemy, baaa… jest nas nawet jeden człowiek więcej i raczej mamy się coraz lepiej.
Podczas szukania nowej drogi w życiu znajdujemy się przecież w trochę innym świecie. Daleko od wszystkiego co znamy, lubimy, znajomych, rodziny. My pomimo tego, że Włochy znaliśmy od lat. Ale była to znajomość „wakacyjna, urlopowa”. Wchodząc w życie codzienne, problemy nasze i świata w którym się znaleźliśmy często totalnie nas paraliżuje.
Pamiętam jak w pierwszych miesiącach. Wyglądaliśmy każdą okazję na paczkę z Polski. Oczywiście pod tytułem wędliny, kabanosy, kiełbasa, przyjmowaliśmy i walczyliśmy ile by ona nie kosztowała. Dawałem się pokroić za kawałek Polskiej kiełbasy, a nawet sam jej zapach.
Dziś jest lekko inaczej.
I przyznaję, że ten etap mam już daleko za sobą bo totalnie nie brakuje mi już tych smaków. Smaki właśnie zmieniają się z czasem. Dziś wiem, że ta kiełbasa nie smakuje nigdzie indziej tak jak w Polsce i tam mi jej brakuje. A Włoskie sery czy wędlina nie smakują tak jak tutaj i choćbyśmy przywieźli je samolotem to i tak jest to zupełnie inny smak.

Do Włoch na stałe przyjechaliśmy na początku lutego 2015 roku
Luty we Włoszech to jeden z najzimniejszych miesięcy. Na południu kraju, w Apuglia gdzie trafiliśmy zimno potęguje jeszcze wilgoć. Olbrzymia wilgotność powietrza. Do tego stopnia, że rano wyjmując ubrania z szafy są normalnie mokre.
Totalnie nie potrafiliśmy tego ogarnąć.
Im więcej ogrzewaliśmy nasze mieszkanie, tym bardziej wychodził grzyb i czarniały ściany. Tubylcy doradzali nam by otwierać okna i wyrównywać temperaturę. Oczywiście siedzieć w kurtce. Dla nas ludzi, którzy spędzili większość życia w ciepłych domach. Gdzie wystarczyło odkręcić grzejniki, a zimą w domach było przytulnie ciepło zdecydowanie nowa sytuacja była ogromnym szokiem.
Wiosna, przyszła pamiętam w zasadzie z dnia na dzień.
Zimno, zimno i nagle upały. Dosłownie. Na południu Włoch było to bardzo odczuwalne. Cały region dookoła wystrzelił takimi kolorami kwiatów i zapachów, że było to aż dziwne. Robiło się coraz cieplej. Upały i nadmiar witaminy D, wręcz dołowały, bo wciąż nie przywykaliśmy do nowych zasad świata w którym się znaleźliśmy.
Zaczynało nam brakować coraz więcej polskości.
Lasów, parków, znajomych, Wrocławskiego miejskiego pędu. Właśnie znajomi, rodzina, polska codzienność. Dla mnie ogromną przepaścią był język. Przyznaję, że do dziś jest to mój największy kompleks. Pomimo tego, że umiem się swobodnie skomunikować, to ciężko mi dyskutować o polityce czy pogodzie. Czy tym wszystkim o czym Włosi rozmawiają przy każdej okazji.
Uwierz, że Ci na południu rozmawiali dosłownie o wszystkim. Nawet jeśli znajomość to kilkuminutowa przygoda na ulicy czy ze sklepu, można było poznać rozmówcę i jego całe życie z największymi tajemnicami.

Praca na emigracji, nasze początki
Pomimo dużego zawodowego doświadczenia w Polsce i ciekawych stanowisk, w Łodzi, Warszawie, we Wrocławiu. We Włoszech zaczynałem od zera. I tak bez języka, w pierwszych latach zostałem spawaczem.
Ojciec przyuczył mnie przez kilka dni do zawodu, załapałem szybko. I pomimo, że dziś robię totalnie co innego to początki były trudne. Nawet nie ze względu na umiejętność pracy, bo dość szybko stałem się dobrym spawaczem. Pamiętam, jak znalezienie tej pierwszej pracy na południu kraju. Regionu, który przez samych Włochów określany jest jako trzeci świat graniczyło z cudem.
I oceniając to jak wyglądały pierwsze spotkania z pracodawcami. Jestem prawie pewien, że bez znajomości i pomocy moich rodziców byłoby to niemożliwe. Pomimo tego, że Ojciec znany był w „środowisku” to pracodawcy oszukiwali tam na każdym możliwym kroku.
Pamiętam jak w pierwszej pracy dostałem propozycję wynagrodzenia niższą niż MINIMALNA wtedy krajowa w Polsce. A jak po wypłacie okazało się, że pracodawca wliczył, wszystkie dodatki, które przysługiwały mi od państwa. Wtedy to ok 200 euro miesięcznie. Pomimo, że pracowałem fizycznie po 10-12 godzin dzienne, również w soboty, kiedy dostałem pierwszą wypłatę to spadłem z krzesła. Złość i bezradność potęgował fakt okropnego zmęczenia fizycznego, wyszło mi wtedy około 2,5 euro na godzinę! I Pomimo, że przed wyjazdem 3 lata w Polsce też pracowałem w restauracji często fizycznie, to obowiązki i praca w często niedofinansowanych fabrykach i przenoszenie ciężkich metalowych rzeczy. Praca po 12 godzin spowodowały, że przez pierwsze miesiące z wysiłku miałem bardzo spuchnięte palce na rękach. To był naprawdę trudny okres.
Dla nas początek życia w nowym miejscu było bardzo skomplikowany. Pierwsze miesiące mieszkaliśmy z rodzicami. Już sam ten fakt, po ponad 20 latach osobnego życia, taki powrót do rodziców był trudny. Nie stać nas było na własne mieszkanie, a to jak udało się znaleźć i przy wsparciu rodziny mogliśmy wynająć to w zasadzie całe mieszkanie mieliśmy „skonstruowane” naszymi i znajomych rękoma.
Meble z palet, meble z odzysku i śmieci. Powoli wypełniając każdy kąt. Wiele z tych realizacji wspominam też w zdjęciach które mam do dziś. Poniżej zdjęcie, palety, na której wysłaliśmy z Polski nasze bagaże. Pamiątkowy stolik, z kółkami które wyniosłem wtedy z pracy bo nie mieliśmy pieniędzy, żeby kupić nowe jest z nami do dziś.

Dojazd do Włoch.
Do Włoch trafiliśmy też dość nietypowo. Sami wsiedliśmy wtedy w nasze małe auto, gdzie mieliśmy najpotrzebniejsze rzeczy na pierwsze tygodnie, a reszta jechała do nas spedycją na palecie. Pamiętam jak we Wrocławiu przed blok, znosiłem wszystkie rzeczy w pudełkach i luzem na paletę. Wieczorem okazało się, że kurier nie może ich zabrać bo nie mają windy w aucie.
Jak bardzo mnie to rozwścieczyło, następnego dnia mieliśmy wyjechać. Ale największym problemem było to, że cała konstrukcja na 2,3 metra wysoka stała na palecie przed drzwiami wejściowymi do bloku. Nie miałem fizycznie już możliwości wnieść tego z powrotem na 4 piętro gdzie mieszkaliśmy. Po wielogodzinnych prośbach przyjechała w końcu ciężarówka. Ale do dziś pamiętam ile kosztowało to nerwów.
Paleta wysłana dzień wcześniej przed naszym startem. Pamiętam jak opuszczaliśmy nasze mieszkanie we Wrocławiu. Wyjeżdżałem wtedy już z gorączką. Zima i kilka set razy schodzenie, wchodzenie i kompletowanie palety przed klatką i wejściem do bloku, przewiało mnie. Przecież była zima.
Podczas drogi, jechaliśmy ciągiem przez prawie 24 godziny. W aucie zjadłem chyba dwa opakowania Ibupromu by mnie trzymał na nogach. Jak dojechaliśmy na miejsce i wszedłem do rodziców wręcz odpłynąłem chorobowo i takiego stanu nie pamiętam w życiu. Kilka pierwszych dni naszej emigracji uziemiłem się kompletnie na kilka dni w łóżku. Chory w takim stanie, że nie umiałem podnieść się z łóżka. Nie zacząłem nowej przygody z przytupem.
Co spotkało nas na miejscu we Włoszech, urzędy.
Zabawną sytuacją było też, jak chciałem i w zasadzie musiałem zarejestrować się jako bezrobotny. W pierwszych tygodniach przecież nie miałem pracy. Byłem z rodziną i musieliśmy mieć jakieś ubezpieczenie i opiekę medyczną. W urzędzie pracy pracownik odmówił mi rejestracji. Uznał (bezprawnie), że muszę mieć stos włoskich dokumentów, co było totalną bzdurą. Przecież jako obywatele Unii Europejskiej mieliśmy inne prawa, niż emigranci z Afryki, których było bardzo dużo, z którymi właśnie mieli takie doświadczenia.
I pomimo interwencji w drugim mieście, które nadzorowało to nasze mniejsze. Gdzie był szef tego, który odesłał mnie z kwitem on jako przełożony nic nie mógł zrobić. Przełożony miał związane ręce i zarejestrował mnie trochę okrężną drogą jako dyrektor regionu w swoim mieście. Totalne typowo Włoskie absurdy i urzędnicze decyzje na poziomie pracownika w okienku.
Inna śmieszna była też sytuacja jak wypełniając umowę księgowy firmy gdzie miałem zacząć pracę (wydawać by się mogło wykształcony człowiek). Nie mógł uwierzyć, że nasz przyjazd był na zasadzie wejścia do samochodu i przyjazdu. Że nie mamy, bo jest niepotrzebny paszport, zielonej karty i całej masy pozwoleń, które wydawały mu się niezbędne.
Zabawne było jak jakiś czas później Paulina próbowała zarejestrować się w tym samym urzędzie pracy. Mając już wyrobiony Włoski dowód i otrzymała od razu opinię, że nie ma co liczyć na pracę.
Bo w tej gminie kobiety jak ona zajmują się domem, a nie chodzą do pracy.
Więcej o życiu na południu i naszych doświadczeniach przeczytasz w wywiadzie z Kasią Munnich. – Wywiad w tym miejscu – Apulia czekając na merkato
Południowy Włoski, bardzo inny świat
Dla nas południe Włoch do codziennego życia i relacji z ludźmi trochę wychłostało.
Jest to bez wątpienia piękny region na wakacje i oderwanie się od codzienności. Natomiast dla nas osób żyjących w ogromnym tempie dużego Wrocławia, zderzyliśmy się ze ścianą. Jak trafiliśmy do małej południowej miejscowości gdzie życie zwolniło o kilkadziesiąt razy dostaliśmy psychicznie w kość. Być może byłoby inaczej gdybyśmy trafili tam też bez uprzedzeń, w innych okolicznościach konieczności wyjazdu z Polski.
Że to właśnie tam spotkaliśmy się z taką tęsknotą do poprzedniego życia. Wszystkich tych różnic w każdym dosłownie obszarze codziennego życia byłoby inaczej i może przetrwalibyśmy ten czas. Okres pierwszego etapu emigracji, rozłąki i depresji. Ale przy pierwszej okazji odkładania kasy, zgromadzenia niewielkich oszczędności by móc wyrwać się z tamtego świata ruszyliśmy gdzie indziej.
Takim sposobem, właśnie palcem po mapie Włoch trafiliśmy nad Jezioro Garda.

Nowy region, nowe życie Jezioro Garda
Dla nas to była połowa drogi do świata, którego wciąż nam bardzo brakowało – do Polski.
Tłumaczyliśmy sobie, że stąd będziemy mieć zaledwie 1000 km do naszego Wrocławia. Że w promieniu godziny drogi jest tyle lotnisk i połączeń samolotowych. Można będzie latać w każdej możliwej finansowo sytuacji.
Sam nasz wyjazd nad Jezioro Garda też nie był łatwy.
Początkowo trafiłem tutaj sam. Wylądowałem w Bergamo (z południa Włoch to ponad 1000 km, więc samolotem było szybciej i taniej, niż autem) Wypożyczyłem samochód w zimowych promocyjnych cenach i ruszyłem przed siebie. Pierwsza noc w jakimś tanim motelu, później następne w prywatnych pokojach i rożnych miejscach gdzie wynajmowałem łóżko. Jeździłem od agencji pracy do agencji zostawiając setki formularzy, CV i wniosków o pracę. W pierwszym tygodniu zjeździłem wszystkie agencje w Brescii i Bergamo.
Przez pierwszy tydzień kompletnie nic się nie działo. Oszczędności zaczynały się kurczyć i świadomość tego, że to dopiero początek, nie napawało mnie to dużym optymizmem. Na szczęście po weekendzie telefon zaczął dzwonić.
Jeno spotkanie, kolejne i tak trafiłem do Desenzano del Garda.
I pomimo, że pierwszą propozycję pracy miałem pod Bergamo. Region ten w pierwszych dniach wydawał mi się bardziej miły i przyjazny. A okoliczne góry czarujące wybrałem ten gdzie jesteśmy teraz.
Przyznaję, że wtedy totalnie nie wiedziałem czym jest Jezioro Garda i co mnie tutaj czeka. Z sentymentem wracam też do pierwszego parkingu przy Desenzano gdzie wysiadłem z samochodu, żeby zobaczyć region. Nazywał się on Vo.
Tutaj wręcz bez większego zająknięcia wkroczyliśmy w kolejną fazę naszej emigracji.
Zostaliśmy zauroczeni miejscem w które trafiliśmy.
I pomimo naprawdę wielu kłód pod nogi, które też na nas spadły w pierwszych miesiącach. Chociażby tego, że przez pierwszy okres zmieniliśmy mieszkanie raz w tygodniu z małą Zosią. Paulina w ciąży to wciąż szukaliśmy naszego kąta. Przeprowadzki, pakowanie. Cześć rzeczy miałem wtedy złożonych w pudłach w szatni pracodawcy. Było to trochę niezręczne, ale nie mieliśmy innego wyjścia.
Wynajęcie mieszkania we Włoszech totalnie różni się od tego jak wygląda to w Polsce. Weryfikacje, rekomendacje, polecenia, kaucje, umowy na 4 lata z opcją przedłużania na kolejne 4. W naszym przypadku trafiliśmy jeszcze na właściciela służbowego policjanta, który przeciągał nas kilka tygodni.
Trwając w naszej emigracji mam wrażenie z każdym tygodniem, miesiącem uświadamiamy sobie, że dom i miejsce jest tam gdzie my jesteśmy.
Nasz zaczęliśmy tworzyć w odmiennym świecie do którego przywykliśmy w Polsce. Bez wątpienia wiele sytuacji zbliżyło nas jako rodzinę. I pomimo, że wciąż targają nas emocje i „rodzinne” różne relacje. To najczęściej na koniec dnia zasypiamy razem wciąż w naszym jednym łóżku.
Wiem, że wiele sytuacji, na które napotkaliśmy podczas naszej drogi zbliżyło nas do siebie. Będąc w komfortowym świecie i polskiej znajomej codzienności całej masy rzeczy byśmy nie doświadczyli, nie wiedzieli. Dla mnie to wszystko jest dobrą zmianą w życiu. I pomimo tego wszystkiego co przeżywałem te kilka lat temu. Całej niepewności, wręcz bezradności na jaką natknęliśmy się w nowym kraju.
Dziś mogę powiedzieć, że było warto.

Cieszę się że Zosia i Aleksander wychowują się z dwoma językami.
Poznają nową kulturę i świat, region, całkiem innych ludzi. Pomimo wszystko co nas spotkało wciąż zachowujemy naszą polskość. Czujemy się Polakami, w domu rozmawiamy po polsku, zachowujemy nasze tradycje. Często wracamy do Polski. Cieszymy się, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy. To czy miejsce i świat zatrzyma nas tu na stałe, dłużej krócej jeszcze się okaże.
Dodatkowo nasze działania biznesowe i współprace z markami kierujemy właśnie na rynek i gości z polski. Czasem brakuje nam wielu rzeczy z Polski. Pomimo, że nasz poziom życia zmienił się przez te kilka lat znacząco. I robimy rzeczy o których nawet bym nie marzył na początku. To wciąż brakuje nam znajomych i relacji z przyjaciółmi, których nic tu na miejscu nie zastąpi, których niestety przez te wiele lat też w pewien sposób straciliśmy. To są największe koszty emigracji.
Wiem też, że ciągle dużo przed nami.
„Bo najważniejsze są dni których jeszcze nie znamy.”
Emigracja czy warto?? Nie wiem.
Czy planujemy wrócić do Polski? Jeszcze nie.
Jest w tym wszystkim tyle plusów, i tyle samo minusów. Bardoz dużo nauki, upokorzenia, radości, słońca, wartości, które człowiek zdobywa w całym tym czasie.
Dlatego nie mam na to złotej rady. Każdy jest tak inny, że totalnie nie można tu ujednolicić i dać złotej rady. Poznajemy ludzi, którzy przyjechali do Włoch po nas. Spora część osób przechodzi przez podobne drogi. Oczywiście jedne są mniej skomplikowane inne bardziej. W życiu prawdopodobnie każdy z nas dostaje tyle ile może unieść.
Czy chcemy i planujemy wrócić do Polski? może kiedyś. Na razie raczej planujemy nasze życie w miejscu gdzie jesteśmy. Chociaż nie zamykamy tej drogi, wciąż identyfikujemy się z Polską i historią. Nie zamykamy się też tylko na Włochy. Świat jest duży, a decyzje i droga pozostaje otwarta na wiele kierunków.
Dziesięć lat temu nie dopuszczałem do głowy myśli, że w ogóle wyjadę z Polski. Nie miałem tego doświadczenia, które mam dzisiaj. A dzisiaj wiem, że dom jest tam gdzie my jesteśmy. A wartości to nie cztery ściany czy nowa kanapa i samochód.
Poczekamy, zobaczymy co doradzą nam nasze dzieci 😉
Przy okazji, zapraszam Was na wyjątkowy film Piotra Srzeżyk, autora książki „Powidoki„
Co mi pomogło w emigracji?
Dziś po blisko 10 latach emigracji mam prawdopodobnie kilka rzeczy, które mogły „uratować mi życie” podczas naszej emigracji. Z pewnością była to rodzina, nasza z domu i rodzice. Wsparcie i zrozumienie. Następnie rower, który pojawił się w moim życiu właśnie we Włoszech. Możliwość odskoczni i wycieczek, samotności, innego wysiłku fizycznego niż ten w fabryce przy spawaniu. Bieganie i wszelkie inne aktywności, które wdrażałem w swoim życiu. Dziś z pewnością jest to moja praca i możliwość poznawania tylu osób i współpracy z polakami. Inicjatywy, które wdrażam w życiu i naszym otoczeniu. Cieszę się z tego wszystkiego, co udało mi się zbudować przez te lata. Nie była to łatwa praca i wciąż dużo wyzwań. Jednak z perspektywy czasu tak jest mi dużo lepiej wartościować chwile, czas i miejsca.
Dziękuję, że jesteś!
Dziękuję Ci, że jesteś. jeśli podobał Ci się ten tekst, udostępnij go. Pomóż dotrzeć mi z moimi treściami do innych osób, które mogą jak my rozkochać się w regionie Jeziora Garda. Zwykła rodzina w niezwykłym miejscu. Mieszkamy nad jeziorem od końca 2016 roku. Dzielimy się naszymi doświadczeniami, zapraszamy Was na nasze wycieczki i atrakcje. Odkryj i poznaj region razem z nami. Więcej o nas na stronie: