Przygodę ze sportem i aktywnym trybem życia zacząłem dość późno. Albo bardzo późno, bo grubo po 30 tce, grubo tutaj też jest słowem klucz. Kiedyś większość czasu spędzałem na kanapie najedzony po pachy wodząc wzrokiem dalszego podjadania. Miałem okres, gdzie waga sięgała ponad 110 kg. Pokonanie kilku stopni schodami wywoływało u mnie zadyszkę.
To był też okres, kiedy paliłem paczkę papierosów dziennie i wypijałem ponad 10 do 20 puszek znanego napoju energetycznego – tak piłem go bardzo dużo! Tak tyle puszek dziennie!
Kierując się zasadą, że wszystkiego w życiu trzeba spróbować i wszystko ma swój czas, żyłem jak to mówią z dnia na dzień.
Praca i okres obowiązków pozwalał wstawać rano i oglądać Telekspress czyli o17.00. Jedni nazywali to życiem koczująco polującym inni skrajnie nieodpowiedzialnym okresem. Chociaż do dziś nie wiem na co mogłem wtedy polować. Bo to, że koczowałem to tak -ach, kto nie był młody.
Inni cytowali mi Ridla i teksty piosenek Dżemu. Każdy miał trochę racji. Na pewno w tych latach 2000 i lekko w górę, do głowy by mi nie przyszło, że kiedyś zacznę biegać, jeździć rowerem. A już na pewno temat rodziny był jakimś kosmosem.
Skrawek historii
Pochodzę z małej pod lubelskiej miejscowości. Zaraz po maturze jak większość moich rówieśników wymknąłem się wtedy do dziś nazywanej ściany wschodniej.
Kierunek miasto Łódź – ziemia obiecana
Kierunek miasto Łódź. Och ile musiałem nasłuchać się w domu, czy od znajomych o tak dziwnym kierunku. Wtedy modna była Warszawa albo sąsiedni Lublin. Dla mnie wtedy to była dosłowna ziemia obiecana.
Łódź, pamiętacie to miasto w roku 2002!? Jeju to prawie 20 lat temu!
Tam pierwsza praca, etat, zmiany pracy, jedna miłość, kolejna, znajomości dużego miasta. Duże korporacje, świat, którego nawet nie wyobrażałem sobie kilka lat wcześniej. Później kilka epizodów, które szczęśliwie przeżyłem. Odbijanie się od dna w które pukałem od spodu, pod którym pełzałem. Bo trudno to było nazwać chodzeniem.
Przygrywał mi wtedy mój imiennik Wojtek Sokół…..
„Najpierw odstaw Red Bulla, którego pijesz z rana
Papierosa, po którego sięgasz też nie zapalaj….”
Historie i rozwój wydarzeń zostawię na materiał do książki.
Tym czasem wracamy do tematu sportu.
Kierunek Wrocław, miasto spotkań
Przeprowadzka do Wrocławia, dużo prywatnych i zawodowych zmian. Całkiem inne obowiązki. Poznałem Paulinę, moje życie odwróciło się totalnie. Rodzina Zosia i ciach mamy rok 2018 kiedy bawiąc się z córką mam kłopoty by siedzieć na podłodze.
Powód??
Przeszkadza mi mój kolega – brzuch i powiedzmy kilka kilo nadwagi.
Najpierw był rower, Ale totalnie nie porównywalne odległości, niż robię teraz. Wtedy cieszyłem się jak zrobiłem 20 km jednego dnia.
Jednak tak się wkręciłem, że konsekwentnie realizowałem wyjazdy. Regularne dojazdy do pracy, wtedy to było chyba kluczowe – codzienne aktywności.
Później zacząłem biegać. Pomysł na biegi przyszło mi jakoś zimą, więc dzień krótki i warunki średnie. Nie lubiłem tego, do dziś nie lubię. Kolana niestety pamiętają okres grubszego mnie. Zależało mi żeby ruszyć cielsko i beczkę przed sobą nie było łatwo. Tym bardziej, że musiałem wstawać przed świtem, albo w nocy.
Dbam o siebie nie tylko dla siebie
Tak się wtedy cieszyłem tymi aktywnościami, że dzieliłem się tym gdzie tylko mogłem. Endorfiny i nowe mieszanki chemiczne w głowie spowodowane dużą ilością świeżego powietrza. Szczęśliwie moje ciało zareagowało też w miarę dobrze i szybko. Dość szybko widziałem jak spada moja waga, twarz przestaje być okrągła jak kartofel, nawet przyszedł moment zmniejszającego się brzucha.
Wtedy powstał mój pierwszy profil w social media. DBAM O SIEBIE NIE TYLKO DLA SIEBIE.
Chodziło tu głównie o to, że to nie JA jestem najważniejszy. Tylko moi bliscy, którzy jeśli JA nie wezmę się w garść, będą podawać mi kiedyś balkonik do chodzenia i zmieniać pampersy.
Początek roku 2018, dowiaduje się że w Polsce będzie organizowany Triathlon dla Januszy i Grażyn.
Stwierdzam to jest cel. Muszę mieć cel, wszystko wtedy jest inaczej. #mamcel
Problem był tylko taki, że nie umiałem pływać. Ale coś wymyślę! Przecież to impreza dla „Januszy”, można było mieć pomoce czyli np. dmuchane kółka, maski itd..
Dam radę!!
Zwiększyłem ilość treningów, udawało mi się przebiec 5 km poniżej pół godziny, ustanowiłem nawet rekord w 16:38 minuty! Mogłem zrobić mocniejszy rower i dużo ponad 100 km w ciągu jednego dnia. Wszystko szło dobrze! Ale pływać ciągle nie umiałem.
Przygotowania szły dobrze
Moja wydolność się zwiększała. Nie miałem problemów z tzw zakładką, czyli zaraz po rowerze zrobić kilka kilometrów biegu. I odwrotnie. Problem był tylko z pływaniem. Wciąż sobie mówiłem, że tylko pływanie, ogarnę. Coś wymyślę. Nie takie rzeczy ogarniałem.
Na miesiąc przed imprezą podjąłem trzy, no może cztery (dosłownie) próby pływania. Nie szło to dobrze. Przede wszystkim nie umiałem policzyć odległości. Nie miałem pojęcia ile udawało mi się nawet przepłynąć w masce.
Dystans na Triathlon dla Januszy, to 400 metrów stylem dowolnym w wodzie. Ciągle mówiłem sobie dam radę! Jest jeszcze czas – był czerwiec, impreza w sierpniu.
Problem z moim pływaniem to przede wszystkim nieumiejętność oddychania podczas pływania. Płynąć umiem, jakoś poruszam się do przodu, na wdechu. Tylko nie umiałem poradzić sobie z uzupełnieniem powietrza. A czasu miałem mało by zdobyć umiejętność przepłynięcia 400 metrów na jednym wdechu.
Kupiłem maskę w Decathlon – Wiesz taką jak na zdjęciach. Idealnie zakrywa całą twarz, naprawdę spoko urządzenie.
Nawet z nią pływałem. Tylko wciąż nie umiem policzyć odległości, a dwa takie pływanie z Zosią było trochę czym innym co okazało się po wejściu do wody podczas imprezy. Tego jak wszyscy parli do przodu. W końcu każdy chciał wygrać.
Miałem też deskę, taką pompowaną. Miałem zabrać ją ze sobą do wody. W razie czego. No ale stwierdziłem, że nie ma sensu. Przecież pływałem już w tej masce (trzy razy rekreacyjnie) i było OK.
Wiesz co jest? – ta pewność siebie! Człowiek nabuzowany adrenaliną, cały świat był do zdobycia.
Popłynąłem
Pierwsze kilkanaście metrów podobno nawet trzymałem się w czołówce! Pamiętaj, że nie była to impreza dla zawodowców. Problem zaczął pojawiać się gdzieś w połowie drogi, kiedy do maski zaczęła nabierać się woda. Jakoś ogarnąłem, chociaż nie było to łatwe kiedy musiałem się zatrzymać, a pod stopami nie poczułem dna. Wtedy w mojej głowie pojawiła się czerwona lampka. Panika.
No ale ruszyłem dalej.
Od tego momentu jakoś niezależnie ode mnie zacząłem walczyć o życie i robić wszystko by jak najszybciej dotrzeć do brzegu. Nieświadomie przyśpieszyłem. I to mnie pogrążyło. Większy wysiłek = większe zapotrzebowanie mięśni na tlen. Ja tego tlenu nie mogłem dostarczyć wystarczająco dużo, bo byłem w masce. Wąska rurka i system z kulką skutecznie utrudniał pobranie głębszego oddechu.
Poszedłem na dno. Jak spławik kiedy bierze ryba. Dosłownie. Wszystkie mięśnie odmówiły mi wtedy posłuszeństwa. Nie mogłem się ruszyć. Dusiłem się, nie wodą. A brakiem powietrza. Nie mogłem zdjąć maski – jakaś psychiczna blokada. Nigdy nie czułem takiej fizycznej bezradności.
Totalnie odcięty. Jakimś cudem udawało mi się tylko podnosić rękę wypływając raz nad wodę. Tak instruowali ratownicy na pontonach przed wejściem do wody. Pierwszy przypłyną ratownik w kajaku, później większy sprzęt na skuterze, który mógł wziąć mnie na pokład.
Wszedłem. Zdjąłem maskę zacząłem oddychać.
W oczach miałem gwiazdy w głowie kręciło mi się jakbym zszedł z karuzeli. Kilka oddechów i znowu wszedłem do wody, chciałem walczyć! Niestety pierwsze próby ruszenia nogami spowodowały, że powtórzyłem akcje spławika. Znowu mnie wyciągnęli! Po wieczności na skuterze, zgodziłem się już wtedy na przetransportowanie mnie na brzeg.
Połowę drogi miałem za sobą. Dużo mi nie zabrakło, ale gdyby nie szybka akcja ratowników i moc, żeby wyciągać rękę do góry na pomoc, pewnie nie pisałbym już dziś tego tekstu.
Wyjście z wody nie należało do najłatwiejszych, nogi drżały i uginały mi się nawet na brzegu. Publiczność? – chciałem zapaść się ze wstydu pod ziemię. Na drodze stanęła Paulina! Powiedziała dwa zdania, wzięła mnie za rękę i pociągnęła dalej.
Zamknąłem oczy i przedostałem się do strefy zmian. Byłem wtedy tak wkurwiony, że miałem ochotę wyć.
Strefa zmian
Triathlon dla Januszy, to chyba jedyna taka impreza gdzie w strefie zmian są przebieranie. Zamknąłem się na chwilę w jednej. Byłem przekonany o dyskwalifikacji, pierwszej konkurencji nie udało mi się skończyć o własnych siłach. Za kilka sekund do przymierzalni wpadła Paulina i kibicowała mi. Mówiła, że mogę dalej brać udział. Że to zabawa, że mam się nie łamać i dam radę! Że mam zrobić to co umiem, pojechać rowerem i przebiec dystans!
Rower
W tej dziedzinie czułem się najlepiej! Znałem trasę. Dwa dni wcześniej zrobiłem ją testowo dwa razy. Wiedziałem gdzie mogę przycinać, jakie są podjazdy, który zakręt można ściąć. Musiałem trochę nabrać oddechu by wskoczyć na obroty, dwa przyjęte żele, równy oddech. Pierwsze Kilometry w zasadzie z górki. Złapałem rytm.
Jadę, jest w porządku. Oddycham!
Dystans na imprezie etapu rowerowego miał jak pamiętam ok 20 kilometrów. W tym około 5 km lekkiego podjazdu. Impreza rozgrywa się w Sobótce w regionie Góry Ślęża, dlatego o płaskie odcinki tam ciężko.
Bieganie
Tutaj strefa zmian przeszła bardzo szybko. Nie była potrzebna przebieralnia i chowanie się od ludzi. Miałem już rytm, leciałem po swoje! Na rowerze energii dodały mi osoby, które wyprzedzałem. Przecież nic nie daje takiej motywacji. Wskoczyłem w buty biegowe i leciałem dalej.
Przez cały czas kibicowała mi rodzina i znajomi. Atmosfera gdyby nie wpadka na początku była perfekcyjna. Super rywalizacja. Ludzie na trasie się pozdrawiają, zagadują. Zero stresu i chorej ambicji.
Jak się później okazało w tej samej imprezie brał też udział obecny prezydent miasta Wrocław Jacek Sutryk. Impreza Triathlon dla Januszy i Grażyn odbywa się co roku w Sobótce. Organizowana jest przez Aktywni Ślężanie i Bartka Huzara.
Szczegóły znajdziesz tutaj.
Nie pamiętam na którym miejscu skończyłem wyścig. I jaki miałem dokładnie czas.
Triathlon dla Januszy i Grazyn to:
400 metrow pływania,
20 km rower,
8 km bieganie.
To był mój debiut. Bardzo chciałem iść dalej w sport jakim jest Triathlon. Pływać wciąż nie umiem. Nie ważne. Ważne jest to, że udało mi się wstać z kanapy. Ruszyć dupsko i zejść do wagi, która jest normalna przy moim wzroście.
Dziś ważę ok 85 kg. Schudłem w sumie 20 kg i czuję się jakbym zaczął żyć w drugiej skórze.
Utrzymać ją i działam!
Robię swoje i czerpie z tego przyjemność.
Do Triathlonu zaprosił mnie kolega Jacek z www.endutrition.pl
Tylko warto umieć pływać.
Dziękuję, że jesteś!
Dziękuję Ci, że jesteś. jeśli podobał Ci się ten tekst, udostępnij go. Pomóż dotrzeć mi z moimi treściami do innych osób, które mogą jak my rozkochać się w regionie Jeziora Garda.
Zwykła rodzina w niezwykłym miejscu. Mieszkamy nad jeziorem od końca 2016 roku. Dzielimy się naszymi doświadczeniami, zapraszamy Was na nasze wycieczki i atrakcje. Odkryj i poznaj region razem z nami. Więcej o nas na stronie:
1 Comment
Drogi Wojtku nie martw sie moja sistrzenica kiedy rozpoczela swoja przygodę z triathlonem plywała żabką i jezdzila rowerem górskim potem…..skonczyla na Hawajah😉